
Hymn do EM – Katarzyna Włoch Hyla
Hymn do EM.
Córka patrzy na matkę
i widzi pola bez kresu.
Łudzi się przy pierwszym wrażeniu,
że może to te Elizejskie –
i że to dobra wróżba,
widzieć takie mityczne pola
w jej szarych oczach.
Pachną.
Uwodzą zapachem hipnotyzując,
wiodą na pokuszenie –
pola obsadzone rozpaczą.
Córka patrzy i pyta:
— Mamo, mamusiu,
a jak my te pola będziemy pielęgnować?
Jak je nawozić i podlewać?
Czeka na odpowiedź.
Na wskazówkę wspólną dla obu.
Matka milczy.
Siedzi w ciszy,
bo nie lubi,
gdy córka korzysta z jej dorodnych upraw.
Moje są —
mówi niemym językiem.
A córka ten język ciszy rozpoznaje.
Widzi milczącą rozpacz matki.
Rozpacz wieczną, bez granic czasu.
I chce –
tak samo jak ona –
być wieczną i martwą w tej rozpaczy.
Wie, że tylko to może obie utrzymać w złączeniu.
Córka poślubiona jest Wielkiej Em.
Jest jej powierzchnią i przestrzenią.
Matczyną figurą geometryczną –
pękatą, obłą i gładką.
Przezroczystą matką swojej matki.
Żoną swojej matki.
Opiekunką swojej matki.
Powiernicą Wielkiej Em.
Córka patrzy w jej szare oczy
i widzi tam, na dnie,
głęboko ukrytą dolinę.
Pyta raz jeszcze,
nie poddaje się milczeniu –
waleczna córka:
— Mamo, mamusiu,
kiedy zamieszkamy razem
w tej dolinie otoczonej polami?
Kiedy?
Matka wskrzesza w sobie głos.
Krzyczy:
— Zabiję się!
Zabiję się!
Patrzy na córkę – ta, kamienieje.
Jej duch zawiesza się gdzieś pomiędzy –
na tę jedną,
niemożliwą do uchwycenia sekundę.
Nadchodzi ulga dla obu.
Wiedzą, że dokonało się
cykliczne Misterium w Dolinie Śmierci.