Spotkania – Katarzyna Włoch Hyla

lip 25 2018

Spotkania – Katarzyna Włoch Hyla

Suwerenność psychiczna sięga daleko, pozwala nadawać znaczenia i rozpoznawać je w cyklach przypadkowych spotkań. Szczęśliwie nie chroni przed milczącym wpływem i nie ogranicza intymności pojawiającej się w najbardziej nieoczekiwanych chwilach bycia z (nie)znajomym.

 

 

Dworzec tonie w ciemności. Wszystkie sekrety jeszcze są bezpieczne, otulone czernią. Czas zimowy, 4.50. Cisza. Tylko błąkają się nocne marki, niedobitki imprezowe i gołębie karmiące nienasycone brzuchy zeschłymi frytkami. Patrzę na stary zegar, którego chyba w pośpiechu remontów, na szczęście, zapomniano się pozbyć. Nie chodzi. Zatrzymał się w połowie oddechu. Towarzyszy mu przerdzewiały pociąg sprzed epoki. Nadal żywy. Stoi na peronie drugim. Ma swoją trasę, i dopóki nie trafi na cmentarzysko starych maszyn, będzie ludziom uprzykrzał podróż nadmierną głośnością, która ni jak się ma do zatwierdzonych norm. Zegar i pociąg. Para staruszków, którzy są wspomnieniem, zaledwie migawką przeszłości. Jeszcze nie zniszczyła ich niedorzeczna nowoczesność.

 

W zamknięciu stajemy się sobie bliscy. Łączy nas sprzężona przestrzeń. Co z tego że się nie znamy? 16 zajętych miejsc w wagonie i mieszające się ze sobą oddechy, myśli, pytania. Na najbliższe godziny jesteśmy na siebie skazani. Za oknem mgła, tylko mleczny poruszający się krajobraz. Jeszcze nie widać wyraźnie resztek śniegu pozostałego po kończącej się zimie, która w tym roku nie dostała szansy, by rozpocząć się na dobre. Przez okna wyglądają twarze, patrząc we własne odbicia. Wyglądają nadzieje, myśli, lęki, sekrety i skrawki ludzkich wspomnień.

 

Kobieta przy oknie obudziła się wreszcie. Chrapała. Teraz patrzy, jakby była zdziwiona miejscem w którym jest. Przyglądam się jej. Przypomina wariatki na plantach. Te od Świrszczyńskiej. Ma nawet takie pierścionki jak one. Wyobrażam sobie, że właśnie tak wyglądają. Pytam ją w myślach – dokąd jedziesz? Jestem prawie pewna, że ma wiek podobny do pociągu i zegara ze stacji Katowice. Szpera w zniszczonej torbie. Wyciąga telefon nie ze swojej epoki. Patrzę zdziwiona, jak troskliwie przegląda swojego smartfona, srebrnego w czarnym etui. Nagle wstaje, wyciąga przed siebie rękę i ciach, robi selfie. Potem zdjęcie wysyła do kogoś i zaczyna rozmawiać trzymając słuchawkę w bezpiecznej odległości od ucha. Mówi – mamusiu, niedługo się zobaczymy. Jak to możliwe? Pytam w myślach ją i siebie. Matka musi mieć co najmniej sto lat. W jej rodzinie kobiety są tak długowieczne? Zaczyna rozmawiać i znika całe wcześniejsze wyobrażenie o niej, które wykreowałam na swój własny egoistyczny pożytek, używając widoku zmechaconego ubrania. Zazdroszczę jej w tej chwili. Ma głos, którego mogłaby użyczać i za który inni mogliby jej płacić. Jest piękna, gdy myśli zamienia na wypowiadane powoli słowa.

 

Na przeciwko siedzi Ona. Wyglądem przypomina eksponat z muzeum figur woskowych. Trudno określić jej wiek i to, czy żyje czy raczej jest manekinem, który przytaszczył ze sobą do wagonu mężczyzna siedzący obok. On przypomina znanego prezentera z telewizji. Rozgląda się znudzony, jakby szukał kogoś, z kim będzie mógł porozmawiać. Z kobietą-lalką, to nie będzie możliwe. Myślę, że w tym przedziale nie znajdzie towarzysza do rozmowy i pozostanie ze swoimi myślami sam na sam. Zastanawiam się czy przypadkiem przy kupnie biletu nie kliknęłam opcji: wagon ciszy. Czasami tylko komunikat z głośników rozprasza kolektywne milczenie. Tym razem o tym, że Zamenhof ma opóźnienie. Sprawy techniczne. Nasze myśli będą o 20 minut dłużej błądzić między sobą, gonić się w domysłach i niepewności. Dłużej będziemy częścią tej samej chwili, skazani na siebie w doli i niedoli. Ciekawość podpowiada pytanie: kto komu udzieliłby pomocy w razie potrzeby? Wariatka woskowej kobiecie, czy prezenter dwóm młodym chłopakom siedzącym obok? Wyglądają na zakochanych. Ich dłonie dyskretnie dotykają się, gładzą, porozumiewają w ruchu – bez słów. Myślą, że nikt nie widzi. Oni pewnie nie potrzebowaliby pomocy, uczucie wybawi ich z każdej z opresji.

 

Obejmujemy się myślami. Przenikamy wzrokiem na szesnaście odmiennych sposobów. Każdy inny, niepowtarzalny, choć jesteśmy potomkami tej samej Matki. Chcąc czy nie, wszyscy jesteśmy Homo. Przyglądam się towarzyszom podróży. Bawię się myślami, bawię słowami.

 

Młody, stary, bogaty, biedny. Gej, hetero, trans.
Z rakiem, AIDS, psychiczny lub nie.
Faszysta, pacyfista. Polak, Rosjanin.
Biały, czarny, żółty.
Latynoska, Europejczyk.
Żyd, katoliczka, muzułmanin, buddysta, ateista, gnostyk, satanista. Talib też.
Niski, wysoki, średni, zwykły, niezwykły.
Dobry, zły, głupi, mądry, analfabeta lub nie.
Uchodźca, emigrant. Z majątkiem i bez.

 

Kobieta w zmechaconym swetrze, celebryta, kochankowie.
Sędzia, ogrodnik, rzeźnik, poeta też.
On, ona, ono. Ja. My. Inni niż my.

 

Wróg. Przyjaciel. Nobel, Hitler, Einstein, Darwin. Papież też. Wszyscy homo.

 

Homo: rodzaj naczelnych, człekokształtnych, włączając Homo Sapiens. Wyprostowany, na dwóch nogach. Posiada kciuk (to ważne!)
Inne dane:
Rodzice: czarni
Ojczyzna: Afryka
Ponadto posiada szkielet powleczony skórą z takim samym zestawem wewnętrznych narządów. Jedno serce, jedna wątroba, dwa płuca w przydziale… itd. Można je przeszczepiać niezależnie od poglądów, koloru skóry, wyznania.
Krew – czerwona u wszystkich. Ta z rany i ta miesięczna też.
Zdolność do czucia bólu i przyjemności.
Rozmnażanie? U wszystkich tak samo.
Nie sposób rozróżnić przy pierwszym spojrzeniu, do kogo należy szkielet.
W końcu Ziemi obojętne, kto się w niej rozkłada. Jest Kolekcjonerką Kości.

 

Przy stacji Żyrardów pytam – sięgnie pani? Ona właśnie próbuje podłączyć kabel do Samsunga zaprogramowanego w kolorze czakry korony. Widać bateria dogorywa resztkami sił. Wydaje się zaskoczona moim pytaniem, bo niby co? Że nie sięgnie do kontaktu, bo za stara? Czy nie sięgnie, bo nie wie gdzie jest gniazdko? Myślę, głupie pytanie, ale ona po sekundzie obdarowuje mnie uśmiechem i głosem, którego nie zapominam Odpowiada: tak, sięgnę.

 

Rozpadało się. Deszcz zmywa brud z warstw śniegu, które nadal migają za oknem. Łaskawca. Umyje również nasz wagon i szyby, żebyśmy mogli lepiej widzieć przesuwające się obrazy. Domy nieszczęśników mieszkających przy trasie, hałdy, lasy i mijające nas pociągi. Potrzebujemy deszczu, choć w głębi duszy wiemy, że nie wszystkie plamy da się zmyć.Są sprawy, które muszą pozostać tajemnicą.

 

Zerkam napędzana ciekawością przez prawe ramię. Dowiaduję się, że ucisk stóp stymuluje pracę wątroby i że zawsze należy zaczynać od prawej. Jest również instrukcja pięciu kroków ku łatwiejszym wypróżnieniom. Wiem, co odstrasza mole i jak naprawić zamek błyskawiczny. Kobieta obok czyta, nie wiedząc, że nie sama. Złośliwie myślę, że to jakieś pismo medyczne A może jednak Pani Domu? Nie ma różnicy, oba uczą. Odkładam Bazar złych snów okładką do dołu. Sąsiad z lewej, podobnie jak ja wobec mojej towarzyszki, próbuje odgadnąć tytuł. Chyba myśli, że nie widzę tych niepozornie rzucanych ukradkiem spojrzeń. Wyraźnie wszyscy jesteśmy sobą zaciekawieni.

 

Dwanaście osób pędzi w swoją stronę tyłem. Obejmuje nas grawitacja. Ciążenie powszechne wydaje się nienaturalne, ale człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, nawet do największych absurdów. To dziwne uczucie. Podobne temu, gdy orientujemy się, że nigdy nie jesteśmy sami. Zawsze jest przy nas cień, który możemy widzieć dzięki wschodzącemu słońcu. Myślę: przecież słońce nie chodzi, lecz ziemia się wierci. Czworo szczęściarzy podróżuje, jak Pan Bóg przykazał. Nie muszą się zastanawiać czy rzeczywiście jadą w dobrą stronę. Opatrzność, albo jakieś inne mniej modne bóstwo, ma ich w opiece.

 

Wstaję. Zaraz wysiadam. Spoglądam jeszcze na kobietę o nieprzyzwoicie urzekającym głosie. Zawstydzam się w sobie, czerwienię się pod skórą, że tak ją oceniłam. Zapamiętuję tembr jej głosu i zapach starego, zmechaconego swetra pachnącego nienachalnie naftaliną. Minęło prawie jedenaście tysięcy sekund. Dobry czas, by się polubić. Zamenhof zatrzymuje się, odpoczywa chwilę, rozleniwia podczas postoju. Pasażerowie opuszczają tymczasowy dom i idą w swoje strony. Czekam chwilę, aż pociąg ruszy i odjedzie na Wschód. Wyobrażam sobie, że macham kobiecie z wagonu, a ona odpowiada na mój gest. Spotykamy się w rytuale pożegnania na stacji Warszawa. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy splatają się ze sobą. Obie mamy przywilej spoglądania na zewnątrz i zerkania do wewnątrz wyobrażeń o innych i o nas samych.

 

ZapiszZapiszZapiszZapisz

O autorce

Katarzyna Włoch Hyla – psychoterapeutka.Towarzyszy jej potrzeba wypowiadania się za pomocą systemu znaków umownych i przeczucie, że im głębszy cień, tym intensywniejsze lśnienie. Próbuje litery ubierać w słowa, a myśli w zdania, bawić się pisaniem. Lubi wątpliwości i nieoczywiste pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

0 Comments
Udostępnij
Małgorzata Kalinowska
contact@raven.edu.pl
Brak komentarzy

Post a Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.